Kochany Pawle,
Nie, nie będę już zarzynał języka francuskiego, usiłując jego zgrabnymi frazesami wyrazić moją pokraczną miłość. Nie, nie będę Ciebie śnił, nie będę Ciebie pisał, nie będę łzami płakał, szklanych haftów na poduszce dziergał. Nie, nie, nie.
W mojej żałobie, za pan brat z Nowym Rokiem, niejako w ramię ramię, z noworocznym wieczystym postanowieniem, wchodzę w nowy etap. Wyzwalam w sobie demony nienawiści, furię a pożogę straszną i sromotę. Wszystko w jednym celu. Zdesakralizuję Ciebie, z piedestału strącę, a w Tartaru otchłań bezdenną wrzucę. Zamilkniesz na wieki, in secula seculorum, zginiesz, przepadniesz. I nie, nie będę płakał. Ostatnim dniem grudnia zamykam usta Twoje, zamykam słowa Twoje, kończę zdania Twoje. Wymazuję dotyk Twój, wymazuję zapach Twój, wymazuję smak Twój. Nie istniejesz. Tu non esisti.
Teraz wykuwam serce swoje. Diament, doskonałość, zimową ciszę. Chłód martwego poranka, krakanie wron, świst powietrza penetrującego czaszkę wisielca. Zaklęcia obronne i klątwy wypisuję, ażeby nikt więcej nie ważył się mnie tknąć. Przepadło. Zamknięte na cztery spusty. W świat idei odchodzę. Destyluję się z wódki. Wysiewam się z piasku. Wykute serce moje.
Nie, nie będę już zarzynał języka francuskiego, usiłując jego zgrabnymi frazesami wyrazić moją pokraczną miłość. Nie, nie będę Ciebie śnił, nie będę Ciebie pisał, nie będę łzami płakał, szklanych haftów na poduszce dziergał. Nie, nie, nie.
W mojej żałobie, za pan brat z Nowym Rokiem, niejako w ramię ramię, z noworocznym wieczystym postanowieniem, wchodzę w nowy etap. Wyzwalam w sobie demony nienawiści, furię a pożogę straszną i sromotę. Wszystko w jednym celu. Zdesakralizuję Ciebie, z piedestału strącę, a w Tartaru otchłań bezdenną wrzucę. Zamilkniesz na wieki, in secula seculorum, zginiesz, przepadniesz. I nie, nie będę płakał. Ostatnim dniem grudnia zamykam usta Twoje, zamykam słowa Twoje, kończę zdania Twoje. Wymazuję dotyk Twój, wymazuję zapach Twój, wymazuję smak Twój. Nie istniejesz. Tu non esisti.
Teraz wykuwam serce swoje. Diament, doskonałość, zimową ciszę. Chłód martwego poranka, krakanie wron, świst powietrza penetrującego czaszkę wisielca. Zaklęcia obronne i klątwy wypisuję, ażeby nikt więcej nie ważył się mnie tknąć. Przepadło. Zamknięte na cztery spusty. W świat idei odchodzę. Destyluję się z wódki. Wysiewam się z piasku. Wykute serce moje.
Комментариев нет:
Отправить комментарий