Gramatykalizuję się. Czasem proszę cię, pozwól mi zostać ze względu na nich, nie zabieraj mi ich. A potem radykalizuję się w przecinkach, kropkach, akcentach. Aigu nad ranem, grave popołudniem oraz bardzo circonflexe wieczorem i nocą. Tonę czasami w czasach, bo mój umysł jest passé, bo jutro to zbyt bliski futur proche, bo ja wolę to robić bez warunków, gdy stawiasz swój conditionnel présent, a ja przytakuję, wydziobywując liczebniki porządkowe (premier, second...) jak telegraf zanurzony w pętli czasu. Zbyt często mój discours był rapporté tam, gdzie nie trzeba było. No i szukałem mojego buta poprzez opposition, ale jak zwykle kończyło się lakoniczną i banalną dość concession. Przestawiałem wszelkie articles, possessifs, démonstratifs i pronoms personnels, żeby tylko odwrócić rzeczywistość, bo zbyt bardzo raniła mnie swoją nachalnością. Ile czasu w czasie, ile mnie we mnie? Płynę z prądem wytworów gramatycznych galijskiego ducha, wpadam do morza reguł, praw, wzorów, odmian, deklinacji, koniugacji, stylu wysokiego, języka mówionego, byle tylko dalej, byle głębiej, na dno, aż po nicość.
podobno Freud mówił, że człowiek ucieka w pracę, gdy nie może zaspokoić swoich potrzeb.
ОтветитьУдалить