Trudno mi uciec od porażającej acz mało odkrywczej myśli, że wszystko się kończy.
Siedzę zupełnie sam w pustym mieszkaniu. O przypadkowości i krótkotrwałości bytu świadczy każdy element świata, w którym zostałem o tydzień za długo (bo na Śląsk mógłbym wrócić już w ten wtorek). Byli współlokatorzy ― wyjechali do swoich domów. Byli znajomi z uczelni ― wracają do życia pozauczelnianego i nikną mi poza horyzontem. Były tutaj moje książki ― są w domu odległym o 350 km. Był rozkład dnia, tygodnia i miesiąca ― teraz narzucono mi wolność, z którą nie mam co robić. Gubię się w gęstwinie godzin, z których każda jest taka sama i z których każda oskarża mnie o stagnację oraz martwotę. Był "mój" M. ― zostawił mnie, olał, nieustannie beszta i naigrawa się ze mnie swą nieobecnością.
A czemu zostało tutaj tydzień dłużej? No właśnie z powodu M. Jam stary, a głupi. W swojej świętej naiwności wierzyłem, że trzymanie za ręce, przytulanie i pocałunki są wyrazem głębszego zaangażowania i potwierdzają, że obie strony dążą w stronę czegoś, co może być związkiem. Wystarczyłaby odpowiednia dawka czasu, byśmy się dość poznali. Ale, ale... Rzeczywistość wygląda inaczej, o czym dotkliwie się przekonałem. Znowu. Trzymanie się za ręce, przytulanie i pocałunki, owszem, mogą być środkiem do celu, ale zgoła innego, niż sobiem założył ― mianowicie środkiem do seksu tudzież zaspokojenia chuci. Tak się nie robi... Znów obwiniam siebie, że pozwoliłem sobie, przecież po tylu miesiącach ascezy, dystansowania się i afirmacji najmroczniejszych wniosków dotyczących naszej egzystencji, na zapomnienie o tym wszystkim i zupełnie infantylne zawierzenie uśmiechowi i ciepłu drugiego ciała. A szukałem duszy. A szukałem duszy.
Ale może coś pozytywnego z tego wyciągnę (Ojojoj, pan V. pisze o czymś pozytywnym, trzeba zapalić świeczkę). Po pierwsze zauważam, że zawód panem M., czwarty z zawodów w mojej miłosnej karierze, nie boli tak mocno. Człowiek najwyraźniej tępieje wraz z ilością bodźców. Po drugie mam informację zwrotną, dzięki której mogę uniknąć tego błędu w przyszłości.
Nie wiem tylko, czy będę miał dość siły. Zmęczony już jestem. A ta jego nieobecność wczoraj, dzisiaj i jutro, potęgowana pustym mieszkaniem i niemal martwym życiem towarzyskim, że o bezrobociu nie wspomnę, tylko wzmaga mój osobisty dégoût.